Porównanie żółtych podkładów

To nie jest wpis dla osób z idealną cerą. Ba, to nie jest nawet wpis dla osób, które potrzebują delikatnego wyrównania koloru, choć krycie jest tu kwestią elastyczną. Z założenia, jest to wpis dla osób, które:

- wiedzą już, że podkład powinien pasować odcieniem raczej do reszty ciała, niż do kolorytu samej cery,
- potrzebują jasnego, ale nie ekstremalnie bladego podkładu,
- spędziły w drogeriach średnio kilkaset godzin usiłując w sztucznym świetle odgadnąć, czy dany podkład nie jest zbyt różowy (piona!),
- potrzebują podkładu, który ma kolor od beżowego po żółty, 
- oprócz odcienia, wymagają od podkładu mocniejszego krycia.


Jeśli którekolwiek z powyższych Was dotyczy - zapraszam dalej.





Moja przygoda z podkładami toczy się od wielu lat, i przebrnęłam już chyba przez większość drogeryjnych podkładów, choć nie tylko - już w gimnazjum sięgałam np. po Vichy Dermablend, ze względu na zaawansowane problemy z cerą (tak, ciężka postać trądziku, ślady, blizny, a dziś - przebarwienia).  Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego, że to, czego potrzebuje moja cera, to oprócz krycia, także obecność żółtego pigmentu w podkładzie - który dodatkowo pomaga neutralizować różowe i czerwone obszary na twarzy, których poza trądzikiem dostarczała mi też z natury naczynkowa cera. Po wielu latach prób, mogę dziś powiedzieć, że mam kilku swoich ulubieńców, którzy spełniają warunek koloru i krycia, choć różnią się między sobą na przykład trwałością czy wykończeniem. W zestawieniu nie ma obecnie internetowych hitów takich jak Bourjois Healthy Mix, Bourjois 123 Perfect czy kilku innych, o których wiem że są popularne - obecnie ich nie posiadam, a chciałam we wpisie użyć aktualnych zbiorów i zdjęć.

Lecąc po kolei:


1. Estee Lauder Double Wear 1W1 Bone: podkład, który jest ze mną najkrócej, bo od około miesiąca. To jeden z bardziej znanych podkładów, który jednocześnie zbiera skrajne opinie. Dzięki uprzejmości znajomego udało mi się zdobyć go na promocji w cenie 89zł, postanowiłam więc zmierzyć się z legendą. Wybrałam odcień 1W1, bo jest jednym z jaśniejszych i oznaczonych jako tonacja ciepła, żółta (W). Moje wrażenie? Kolor jest bardzo trafiony dla mnie, i faktycznie dobrze kryje. Jest jednak gęsty i w konsystencji przypomina nieco płynną plastelinę, mocno czuć go na twarzy i na dłuższą metę nawet dla mnie jest za ciężki. Dodatkowo, klasyczny brak pompki i niespecjalnie wydajna formuła jak narazie nie przekonują mnie do niego na tyle, by dołączyć do grona fanek.

2. AA Make Up Filler 103 Light Beige: podkład, który już zupełnie znalazł się u mnie przypadkiem! Stało się to przez fakt, że znalazłam się w Rossmannie zdesperowana, lekko spłukana i z zamiarem kupna byle jakiego podkładu z niższej półki, ot tak dopóki nie trafię na coś lepszego. Padło na AA. Spodziewałam się, że w naturalnym świetle spotka mnie typowe dla drogeryjnych podkładów rozczarowanie, a jego odcień okaże się jednak zawierać różowe pigmenty - tutaj miła niespodzianka. Podkład ma przyjemny, neutralny odcień, konsystencja jest lejąca i choć jego krycie oceniłabym na średnie, to plusem na pewno jest jego nawilżająca formuła i przyjemne uczucie na skórze. W końcu producent obiecuje, że podkład wypełni zmarszczki... Chyba każda z nas doświadczyła nieraz tego efektu, gdy podkład owszem, wlazł w zmarszczki, ale nie w taki sposób jaki byśmy sobie tego życzyły ;) tutaj nie zauważyłam, żeby podkład zapewnił mi efekt botoksu (nie mam też aż takich zmarszczek - najbardziej dokuczają mi poziome linie na czole, niby płytkie, ale widocznie), jednak to że nie zastyga do końca i wygląda świeżo, można uznać za w pewnym sensie odmładzający efekt.


3. MAC Studio Fix NC 20: podkład, który po raz pierwszy kupiłam latem zeszłego roku, w szalonym odcieniu NC 25. Wtedy byłam nim zachwycona, bo był pierwszym podkładem, który po nałożeniu na skórę tak ładnie przykrył wszystkie moje przebarwienia i niedoskonałości, że był moim prywatnym Photoshopem w butelce. Byłam też wtedy mocniej opalona, więc kolor naprawdę mi się podobał. Gdy wraz z upływem czasu zaczęłam blednąć, wybrałam się po jaśniejszy kolor - zamierzałam nawet kupić NC15, jednak w salonie MAC dałam się namówić na NC20. W obecnym, zimowym stanie mojej cery to zdecydowanie za ciemny kolor, w dodatku teraz wydaje mi się, że zamiast żółtego wybarwienia ma bardziej pomarańczowe tony - zapewne wrócę do niego latem, bo krycie i efekt jaki daje, są faktycznie "pro", tak jak i dedykowana jest ta seria, jednak na pewno nie należy do lekkich i delikatnych podkładów. Trwałość ok, niestety odbija się na przykład na... telefonie. 

4. Revlon Colorstay 150 Buff, cera mieszana i tłusta: kolejna legenda, bardziej przystępna cenowo - choć rozpiętość i tu jest bardzo duża, bo ja kupuję go w drogeriach internetowych takich jak np. eZebra za 27zł, a w drogeriach stacjonarnych dostępny jest nawet za 79zł (!). Podkład, z którym większość zapewne miała styczność. Osobiście testowałam jedynie wersję do skóry mieszanej i tłustej, i chociaż moja cera jest przesuszona zwłaszcza na czole, to ten typ odpowiada mi całkowicie. Mój kolor to 150 Buff - wcześniej miałam do czynienia z odcieniem 180 Sand Beige, ale dziś wiem, że za bardzo sugerowałam się moim "oliwkowym" typem skóry, i mylnie kierowałam się w stronę za ciemnych podkładów. 150 jest dla mnie bardzo ok, nie posiada zbyt żółtego odcienia, ale za to ma ładny, beżowy kolor, który ładnie stapia się z szyją. Krycie średnie do mocnego, w zależności od metody nakładania (u mnie - Beauty Blender lub flat top Hakuro H50s). Czasem dodaję do niego kropelkę MAC NC20, albo używam brązera, żeby dodatkowo go ocieplić. Klasyczna wersja nie zawiera pompki, moja to internetowy patent, czyli zielony pomocnik wprost z serum Avon na końcówki włosów ;)



Obecnie moja kolekcja prezentuje się w ten sposób- to też po części wynik tego, że staram się ograniczyć kosmetycznie i dążę do korzystania ze sprawdzonych kosmetyków, zamiast stale testować, wyrzucać, i nabywać... ;) Oprócz podkładów, wspomagam się jeszcze kamuflażem i korektorem, ale o tym kiedy indziej. Jeśli szukacie podkładu, który mocniej ukryje Wasze niedoskonałości, zwłaszcza takie jak naczynka, blizny lub ślady - mogę właściwie polecić każdy z wyżej wymienionych podkładów, w zależności jakiego wykończenia lub trwałości oczekujecie. Kolorystycznie są to naprawdę udane typy. 

Jestem zawsze otwarta na żółto- beżowych kandydatów, więc jeśli macie coś godnego uwagi - dajcie znać :)












Etykiety: