Azjatycki krem BB - moje pierwsze starcie

Ze względu na moją cerę, która odkąd pamiętam raczy mnie rozmaitymi problemami (naczynka, przebarwienia, blizny i ślady) zawsze bliżej mi było do podkładów silnie kryjących, a wszelkie kremy tonujące, BB, CC czy nawet DD omijałam szerokim łukiem. Przede wszystkim, moda na wielofunkcyjne mazidła, które oprócz krycia mają także pielęgnować i robić dla cery wiele dobrego, przywędrowała do Polski z Azji, a po powierzchownej styczności z polskimi lub drogeryjnymi propozycjami kremów BB wiedziałam już, że to, w moim przypadku, propozycja beznadziejna. Miałam wrażenie, że producenci pod hasłem reklamowym wszystkorobienia pchają do tych specyfików zwyczajny krem, lekko zabarwiają go (najczęściej kroplą pomarańczu lub różu) i wmawiają nam, że tak ma funkcjonować krem BB właśnie. Wiedziałam, że zupełnie inaczej działają oryginalne, azjatyckie specyfiki spod szyldu BB/CC, słyszałam wiele dobrego o ich kryciu i rozświetlaniu, więc gdy nadarzyła się okazja sprawdzić na własnej skórze różnicę, jaką daje autentyczny BB - chętnie po niego sięgnęłam. Padło na markę Skin79, której dostępność jest w Polsce całkiem dobra, a gama produktów szeroka (sieć sprzedaży i dostępne rodzaje - TUTAJ). Kremy Skin pojawiły się też w Shinyboxie, i wzbudzily duże zainteresowanie. Pierwsze, co przykuwa uwagę, to dopracowane, estetyczne opakowania i kolory, przez które miałam ochotę wybierać produkt nie patrząc na zawartość ;). W moje ręce trafił ostatecznie SKIN79 Snail Nutrition BB Cream SPF45.


Producent opisuje go następująco:
Odżywczy krem BB zawierający 45% wyciągu ze śluzu koreańskiego ślimaka.
Peptydy, adenozyna i ekstrakt z kory brzozy wygładza, ujędrnia i dodaje skórze blasku.
Działa rozjaśniająco, kojąco i przeciwzmarszczkowo.
Zatrzymuje wilgoć w głębszych warstwach skóry.
Przeznaczony dla cery wrażliwej, suchej, z problemami.

Przyznam, że przez obietnice pielęgnacyjne na dalszy plan zeszła kwestia krycia, bo uznałam, że tak czy siak bogaty skład wart jest wypróbowania, i już w kwestii nawilżenia, uelastycznienia czy w ogóle odżywienia cery, bije na głowę większość kremów na dzień, które często niewiele mają do zaoferowania w tej kwestii.

Wracając do kwestii opakowania, robi ono już na wstępie pozytywne wrażenie, bo jest nie tylko bardzo estetyczne i porządne, ale też wygodne - dzięki wbudowanej pompce, mamy gwarancję higienicznej aplikacji. Sam krem jest dość gęsty, ma lekko piankową konsystencję. Minus, który zauważyłam już na wstępie, aczkolwiek może być kwestią sporną, to zapach. Niestety, choć nie jest to rzecz na którą zwracam jakoś przesadnie uwagę, to w tym przypadku aromat w rodzaju Chanel no5, czyli starsza pani w futrze nie zachęca. Ale nie o zapach tu chodzi, więc jeśli nie jesteśmy specjalnie wrażliwe, lub inne kwestie mają większe znaczenie - to można to przebrnąć. 
Krem jest bardzo wydajny, jedna pompka nałożona plackami na twarz zapewnia naprawdę solidną warstwę krycia. I tu kolejna kwestia, czyli kolor, krycie, aplikacja. Kolor: byłam przygotowana na to, że kremy BB mają specyficzną gamę kolorystyczną, jednak i tak zaskoczyła mnie taka błotnista, lekko sina tonacja. Obecny okres to też średni czas na testy dla mnie, ze względu na to, że moja naturalnie oliwkowa cera jest trochę opalona, więc kontrast kolorystyczny jest jeszcze większy. Zdecydowanie lepiej prezentowałoby się to zimą, gdy moja twarz jaśnieje i to znacznie. W każdym razie, odcień kremu nie ma nic wspólnego z europejskim różem czy pomarańczem. To zgaszony beż, z lekko szarawymi tonami? które jednak bardziej przerażają tuż po nałożeniu, bo, zgodnie z filozofią BB, faktycznie stapiają się ze skórą. Nie wiem, jak ten krem to robi, ale faktycznie wtapia się w twarz, nie odcinając znacznie od jej kolorytu. Co ciekawe, zanim zaaplikowałam go docelowo na skórę twarzy, roztarłam trochę na wierzchu dłoni, i zapomniałam o nim. Poszłam pod prysznic, i byłam w lekkim szoku widząc, że krem nie tylko przetrwał prysznic, ale w zasadzie w nienaruszonej formie jest tam, gdzie go nałożyłam. 


Z pozostałych cennych informacji to na pewno obecność wysokiego filtra, który przyda się i latem, i zimą (ostre, odbijające się od śniegu promienie słoneczne rażą mnie zimą znacznie bardziej - skóra obrywa nimi tak samo). W kwestii obietnic wygładzenia i ujędrnienia, to zbyt krótko testuję produkt by móc to ocenić, ale na pewno jest to natychmiastowy efekt optycznego wygładzenia i odbicia światła. Skóra sprawia wrażenie nawilżonej, wykończenie jest lekko wilgotne i typowe dla uwielbianego przez Azjatki efektu młodej, błyszczącej skóry. Nie podkreśla porów, nie wchodzi w zmarszczki, nie robi nic krzywdzącego dla skóry, zachowuje się na niej raczej jak nawilżający krem pielęgnacyjny. Jeśli chodzi o odcień, to nada się z pewnością dla bladolicych, myślę, że na poziomie NC 15 z Maca, czy Revlon Colorstay 150 Buff. U mnie obecny odcień cery to coś około NC 20-30. Krycie - dość mocne, i zależne od ilości nałożonego produktu, na pewno ujednolica ogólny koloryt, przy poważniejszych przebarwieniach czy plamach może wymagać wsparcia korektora. Przede wszystkim określiłabym idealną "kandydatkę" dla tego kremu jako osobę ze skórą suchą lub mieszaną, wrażliwą, wymagającą odżywienia i pozbawioną blasku - jeśli ten opis jest Wam bliski, to nie rozczarujecie się tym produktem.



Pierwsze starcie z azjatyckim BB uważam za udane i przede wszystkim - za zachęcające do dalszych testów. Chętnie sprawdzę inne kremy tego typu, więc jeśli możecie mi polecić coś udanego, to czekam, a do Skin79 będę jeszcze wracać, żeby lepiej ocenić jego zachowanie w okresach większej bladości i naturalnej szarości skóry - jesień już za rogiem... :)

Etykiety: , , ,