Cztery rozświetlacze- godne Mary Lou-Manizer?

Kiedyś niedoceniane, od jakiegoś czasu zaczęły stanowić nieodzowny element makijażu - rozświetlacze. Używane z umiarem, o odpowiednim dla cery odcieniu, mogą zrobić naszej twarzy wiele dobrego: uwypuklą kości policzkowe, powiększą optycznie usta i dodadzą karnacji zdrowego blasku. Niekwestionowaną, nieoficjalną królową polskich kosmetyczek w tej kwestii jest słynna Mary Lou-Manizer, ale to nie znaczy, że inne marki nie próbują jej dorównać, ulepszając i wypuszczając coraz to nowsze rozświetlacze. W moje ręce wpadło ich w ciągu ostatnich miesięcy kilka, o różnych odcieniach, strukturach i efektach, choć łączy je jedno - stosunkowo niska cena - więc niezależnie czy korzystacie z tego rodzaju kosmetyku, czy dopiero zamierzacie - możecie znaleźć tu wskazówki dla siebie, a może okazać się, że któryś z tańszych zamienników Mary będzie dla Was strzałem w dziesiątkę. Zapraszam!


Na pierwszy rzut leci mój faworyt - czyli rozświetlacz mySecret, marki dostępnej w drogeriach Natura. Choć jest chyba najmłodszy jeśli chodzi o karierę w blogosferze, jest też, jak sądzę, najlepiej dopracowany - wydaje mi się, że przy jego konstruowaniu marka wzięła sobie do serca uwagi i potrzeby osób, które korzystały z droższych rozświetlaczy, a w tych tańszych wciąż brakowało tego "czegoś". Produkt ma szampański, brzoskwiniowo-złotawy kolor, opalizujący lustrzaną taflą. Konsystencja jest rewelacyjna - mam wrażenie, że w plastikowym opakowaniu kryje się miękka poduszeczka, o delikatnie mokrej, zwartej strukturze. To nie bez znaczenia, bo ten rozświetlacz, ku mojej uciesze, w ogóle nie pyli - nabiera się go na pędzel tylko tyle, ile trzeba, i nie brudzimy przy okazji wszystkiego wokół siebie. Można go aplikować precyzyjnie, tworząc świetlistą linię powyżej policzków, nad górną wargą czy na grzbiecie nosa. Efekt? Naturalna, świetlista, brzoskwiniowa "poświata", pozbawiona drobinek i nienachalnie poprawiająca wygląd cery. To też chyba kosmetyk najbliższy słynnej Mary, zarówno pod względem wykończenia, jak i koloru. 7,5 grama dostaniecie za cenę około 15zł w Naturze. 

Wibo Diamond Illuminator to rozsławiony m.in. przez Agu rozświetlacz, który hurtem wykupywany był podczas ostatniej promocji w Rossmannie. Nic dziwnego. Zabawnie mały jeśli chodzi o opakowanie, kryje w sobie prawdziwe cacko. Nieco chłodniejszy, jakby z minimalną nutką różu przełamanej brzoskwinią rozświetlacz już w opakowaniu robi wrażenie. Jego zalety? Pigmentacja - dotykając czubkiem pędzla nabierzecie go akurat tyle, by subtelnie rozświetlić powiekę, ale z powodzeniem posłuży też jako pięknie "otwierający" oko cień, i w tej roli, nałożony niebo obfitszym ruchem zapewni nie transparentną, a szampańską warstwę cienia. Jest nieco bardziej suchy od mySecret, ale również nie ma problemu z osypywaniem się czy pyleniem. Na skórze tworzy nieco bardziej złoty, ochłodzony efekt, również przypominający taflę pozbawioną drobinek. Łatwo nim o teatralny efekt J.Lo, ale tylko jeśli takiego akurat zechcecie - bo łatwo się z nim pracuje i trudno przesadzić. bez problemu trzyma się na twarzy przez dobrych kilka godzin. Jego cena zachwyca, bo oscyluje w granicach 10zł. Tego typu produkty zużywają się bardzo powoli, więc nawet stosunkowo mała pojemność (3g) nie powinna być problemem. Na zdjęciu widać zużycie po około miesiącu - niższe warstwy zawierają też już jakby większe grudki, które jednak nie wpływają na aplikację.

Goddess of Love to jedno z trzech serduszek od Makeup Revolution. Zanim jeszcze trafiło w moje ręce, wiedziałam że niezależnie od opinii muszę je mieć... ze względu na wygląd. Żaden z pozostałych rozświetlaczy nie robi wygląda tak pięknie ;). Kartonik kryje też wyjątkowo dużą pojemność - ten wypiekany rozświetlacz ma aż 10g. Z całego zestawienia jest najbardziej metaliczny, opalizujący, a jego kolor to wyraźny róż jakby ozłocony platyną. Z tego powodu wolę używać go w rejonach policzków tam, gdzie róż, lub jako cienia - do typowego rozświetlania powyżej kości policzkowych jego odcień może być nieco zbyt różowy, choć to także zależy od karnacji. Jego konsystencja jest bardzo zbita, wydajność może więc przeskoczyć nawet termin ważności ;). Trwałość zadowalająca, zależnie od warunków pogodowych (obecne temperatury robią swoje) wytrzyma na twarzy 4-5h w stanie nienaruszonym. Namawiam do stosowania na powieki - działa trochę jak słynne pigmenty Kobo. Do kupienia w większości drogerii online, lub w niektórych stacjonarnie (np. Kosmyk) - cena: około 25zł.

Kolejny produkt to także jeden z trzech wariantów zaproponowanych przez Makeup Revolution - wyraźnie odstający odcieniem od pozostałych, Vivid Highlighter w odcieniu Golden Lights powinien mieć najbardziej złocisty kolor, jednak dla mnie wpada on w soczystą cytrynę. To mocno perłowy, bardzo jasny kolor, a poświata jaką zapewnia to właśnie chłodny, żółtawy odcień. Nie do końca korzystny, jest dość widoczny na skórze - choć w przypadku bardzo jasnej karnacji może ładnie ożywiać. Zdecydowanie najbardziej suchy i sypki, mimo prasowanej konsystencji ma tendencję do lekkiego osypywania. Trwałość przeciętna, na pewno słabsza niż w przypadku konkurencji. Dostępność - podobnie jak w przypadku Goddess of Love - drogerie online i niektóre stacjonarne, które w ofercie mają Makeup Revolution. Cena - przeróżna, od 14 po 25zł.

Niezależnie od tego, który z rozświetlaczy wpadł Wam w oko, na pewno warto dać im szansę. Ja jeszcze pół roku sporadycznie sięgałam po ten kosmetyk, ale zwłaszcza zimą czy jesienią widać różnicę, jaką robi on na poszarzałej twarzy. Jednak celowo wspominam o nich latem, bo gdy moja cera z poziomu koloru NC15 z Maca przybiera odcień NC30, to nic tak nie wygląda jak jeden z szampańskich rozświetlaczy subtelnie odbijających światło na policzkach. Latem efekt glow uchodzi nam bezkarnie, warto z niego korzystać, a dzięki rozświetlaczom w takiej cenie, nie żałujcie sobie ich także na obojczykach czy ramionach. Kiedy, jeśli nie teraz? :)

Etykiety: , , , ,